poniedziałek, 31 marca 2014

23) "Dziwne losy Jane Eyre" Charlotte Bronte

Jane Eyre szybko została osierocona. Po śmierci rodziców na wychowanie wziął ją do siebie wuj, który jednak w niedalekiej przyszłości także zmarł. Przed śmiercią wymógł jednak na swojej żonie, pani Reed, opiekę nad ukochaną siostrzenicą. Tak więc mała Jane została sama w wielkim domu z negatywnie do niej nastawioną wujenką i trójką kuzynów, którzy także jej nie lubili. Jakże miło kształtują się jej losy! Na szczęście jej nieszczęście nie trwa długo (dla czytelnika, bo Jane musiała męczyć się przez parę dobrych lat), bo przez splot przypadkowych wydarzeń pani Reed odsyła ją do szkoły z internatem w Lowood, w której będzie mieszkała do zakończenia edukacji. Dalej otrzyma posadę nauczycielki i będzie prowadziła prawie sielankowe życie. Oraz, bo w końcu to romans, zakocha się na zabój.
A zakocha się w Edwardzie Rochester, swoim pracodawcy i ojcu dziewczynki, którą uczy. Jane ze wszystkich sił próbuje się oprzeć temu uczuciu, bo on nigdy nie podzielałby jej miłości, jest od niej dwa razy starszy i w ogóle według tradycji i konwenansów nie są sobie równi - on, szlachcic, i ona, biedna guwernantka. Mimo tych przeszkód los jednak połączył ich ze sobą. Z lekkim zaskoczeniem zorientowałam się, że w sumie podoba mi się ten romans. Nie było fajerwerków (w początkowej fazie), nie było żadnych przerysowanych miłosnych uniesień, po prostu spokojnie rozkwitająca miłość. Która została później trochę skomplikowana przez tajemnice, które skrywał Edward. Spodobała mi się sylwetka pana Rochestera i jestem pełna podziwu dla Jane, że potrafiła wytrzymać z takim facetem, bo ja już bym się poddała.
Aha, wspominałam o fajerwerkach. No, muszę przyznać, że po tym, jak panna Eyre odkryła sekrety swojego pracodawcy, miała prawo być wzburzoną i oszukaną. Ale mam wrażenie, że wszystkie postacie kobiet sprzed stu lat i więcej (w literaturze przynajmniej) jakoś strasznie szybko podejmują głupie decyzje i ogólnie są trochę pod tym względem nadpobudliwe. Sąsiadka powiedziała, że jej matka powiedziała, że twój mąż cię zdradza? Olej jego wyjaśnienia, uciekaj na drugi koniec świata bez środków do życia, bo ich nie wzięłaś! Coś w ten deseń. Właśnie po odkryciu tych niechwalebnych tajemnic pana Rochestera zaczęłam się męczyć z tą książką. Nie trwało to może specjalnie długo, bo później nastąpił kolejny wątek, który mnie zaciekawił, więc nie jest najgorzej. Ale po tej fajnej akcji znowu przyszedł czas na niefajną i ogólnie naliczyłam się czterech takich wątków, że czytanie nie sprawiało mi frajdy. Z drugiej strony są też te całkiem niezłe oraz genialne. To sprawia, że raczej trudno jest mi oceniać "Dziwne losy Jane Eyre".
A wiecie, co było najlepsze i co zawładnęło moją duszą jeszcze na parę godzin? To, w jaki sposób rozwija się postać głównej bohaterki. Naszą Jane poznajemy w wieku dziewięciu lat, kiedy jeszcze  mieszkała u pani Reed, a następnie towarzyszymy jej przy różnych życiowych zawirowaniach. Możemy ze spokojem obserwować, jak zmienia się jej charakter przy okazji upływu czasu, poznawania nowych ludzi i przeżywania ważnych momentów w jej życiu. Jane Eyre z upartego i pyskatego dziecka wyrasta na inteligentną kobietę, która jednak nie straciła na ciętości języka (czym zjednuje sobie przyjaciół, podziwiających jej odwagę tudzież tupet). Uparcie dąży do celu, przy czym zawsze pozostaje skromna.
Tytuł mówi sam za siebie, losy Jane Eyre są naprawdę dziwne. Czy dziwne w ten fajny sposób, czy niekoniecznie, ciężko mi powiedzieć. Na pewno była to oryginalna książka - tak poplątanej historii miłosnej jeszcze nie czytałam. Były momenty, które zbrzydły mi historię na parę dni, a były też takie, przez które nie mogłam się od niej oderwać. Nie wiem, na prawdę nie mam pojęcia jak tę książkę oceniać. Więc chyba pozostaje mi ją tylko polecić, bo w ogólnym rozrachunku wychodzi na plus.

wtorek, 25 lutego 2014

20) "Krąg" Mats Strandsberg, Sara B. Elfgren

Schemat utarty. Małe, mroczne miasteczko Engelfors, w którym każdy wie wszystko o wszystkich. I w którym dzieje się magia. Nie brzmi to może zbyt nowatorsko, opis z tyłu książki mówiący że ich życiu zagraża niebezpieczeństwo, a szkoła stanie się sprawą życia i śmierci, też. Ale sposób ukazania tego dosyć prostego szablonu przez dwójkę autorów jest jak najbardziej na plus. Zdziwiłam się, bo oczekiwałam kolejnych wyolbrzymionych problemów nastolatek i epickich miłości. Które się tam oczywiście znalazły, ale sposób ich rozwiązania oraz ich forma całkowicie zmieniły moje początkowe nastawienie do książki.

Okej, wspomniałam o mrocznym miasteczku. Znajduje się tam również mroczny cmentarz, a jakże. To w nim pewnej nocy, kiedy kiedy księżyc przybrał czerwoną barwę, widoczną tylko dla wybranych, spotyka się szóstka dziewczyn (tytułowy Krąg) i szkolny woźny. Żadna z licealistek nie ma pojęcia o co chodzi, bo do miejsca ostatniego spoczynku zaprowadziła ją nieznana siła. Woźny wie w sumie tyle samo co one - z tą różnicą, że coś podpowiada mu jego nową rolę. Ma być przewodnikiem dla Wybrańca, czarownicy, która według niego miała być tylko jedna. Niemniej jednak w Engelfors zaczyna działać Zło, które ma na celu wyeliminowanie czarownic. Jego siedliskiem jest szkoła, gdzie przed czerwoną nocą zginął Elias, jeden z Wybrańców. Linnea, jego przyjaciółka oraz jedna z Kręgu, nie wierzy w teorię o samobójstwie podawaną przez gazety i policję. Dziewczyny muszą sobie zaufać, znaleźć mordercę Eliasa oraz się ochronić, bo nad kolejną z nich już wisi śmierć..

Największy problem oraz wbrew pozorom równie palący, jak Zło, to zaufanie oraz względna przyjaźń między Wybrańcami. Szóstka dziewczyn nie zrobi kompletnie nic, jeśli będą do siebie wrogo nastawione. Na początku właśnie tak to wygląda, a mimo że z biegiem czasu są sobie coraz bardziej bliższe, to nie skończą z wielką przyjaźnią, jak mogłoby się to zdarzyć. Żadna z nich nie ma chęci brać udziału w krwawej grze i narażać swoje życie. Moce, które się w nich obudziły są przydatne, ale większość mogłaby z nich zrezygnować w imię świętego spokoju. No właśnie, większość. Anna-Karin była przezywana wieśniarą (jej rodzina ma gospodarstwo), młodzież znęcała się nad nią, nie miała przyjaciół. Możliwość kontrolowania zachowań innych i wymuszania na nich swojej woli jest jej bardzo na rękę i, jak się okazuje, uzależniające. Dzięki swojej mocy Anna-Karin może w ciągu jednego dnia zrobić z całego liceum swoich przyjaciół, dostawać najlepsze oceny, zdobyć chłopaka, który jej się podoba. Nie słucha reszty dziewczyn, które wiedzą, że Zło szybko zorientuje się kto jest kolejnym Wybrańcem. Do czego musi dojść, żeby zrezygnowała z tej niebezpiecznej gry?

Reszta Kręgu jest równie unikalna i wyjątkowa. Linnea mieszka sama, jej matka zmarła, a ojciec jest alkoholikiem. Trzyma się z innymi emo (w książce ta subkultura nie budzi śmiechu ogółu) i nie cieszy się zbyt dużą popularnością. Ida jest jedną z osób, które mobbowały Annę-Karin i to jedyna osoba, której nie lubi cały pozostały Krąg. Vanessa ma problemy z ojczymem i chodzi ze starszym od siebie chłopakiem, którego rodzina nie akceptuje. Krótko przed czerwoną nocą odkrywa u siebie zdolność do niewidzialności. Minoo jest zwyczajnym kujonem, niezbyt ładną dziewczyną, córką lekarzy zakochaną w Maxie, nauczycielu. Rebecka ma zaburzenia odżywiania, o których nie wie nikt oprócz niej samej, choć jej chłopak, Gustav, się domyśla. Potrafi przesuwać przedmioty siłą woli i na początku jest jedyną, która rozumie, że Krąg musi się zjednoczyć. Razem tworzą dosyć ciekawą gromadkę.

Ta gromadka wkrótce zyskuje nauczyciela. Odkrywają swoje moce i uczą się z nich korzystać. Najbardziej zestresowana jest Minoo, która mimo prób nie potrafi u siebie znaleźć tego talentu, który posiadają pozostałe. Według ich nauczyciela w ogóle nie powinno jej tu być. A więc jaką rolę odegra w całej tej historii? Czy jej inteligencja, wymieniana na pocieszenie przez inne dziewczyny, to na prawdę jedyne co ma w zmierzeniu się ze Złem?

Bardzo spodobały mi się tutaj problemy dziewczyn. W każdym innym przypadku napisałabym o nich ironicznie, że są rozdmuchane i przesadzone, ale nie tutaj. W "Kręgu" na prawdę możemy je poczuć, zdenerwować się na rodziców, zapałać miłością do swojego dziadka i zrozumieć trudność sytuacji każdej z osobna. Anna-Karin nie jest tylko biedną, mobbowaną dziewczyną, ale też dziewczyną która nie przyzna się do tego, że moc wymyka się jej spod kontroli, a mimo to nadal jej używa (i staje się trochę chamska). Dla jednych Vanessa jest puszczalską, wredną suką, a dla innych genialną i miłą przyjaciółką. Postacie są wielopoziomowe i dzięki temu każdy może sobie wyrobić o nich własną opinię, patrząc na ich zachowania w różnym towarzystwie i miejscach. Jeśli chcecie to zrobić, to naprawdę gorąco polecam.

poniedziałek, 20 stycznia 2014

Podsumowanie grudnia 2013 + życzenia noworoczne

Lepiej późno niż wcale! Wszystkiego co najlepsze w nowym roku, abyście dotrzymali swoich postanowień, jedli dużo i nie tyli, dostali wszystkie mangi i książki jakie tylko się wam zamarzą, i żeby w końcu spadł śnieg (pozdrowienia od Bei ze Śląska - białego puchu jakoś nie widać)! Ściskamy cieplutko :)

Bea:

książki:

  1. Romeo i Julia, William Szekspir. 131 stron.
  2. Gra anioła, Carlos Ruiz Zafon. 608 stron.
  3. Achaja tom II, Andrzej Ziemiański. 644 strony.
  4. 451 stopni Fahrenheita, Ray Bradbury. 240 stron.
  5. Wieża Jaskółki, Andrzej Sapkowski. 428 stron.
Łącznie 2051 stron, około 68 dziennie.

mangi:
  1. Prophecy tom 2, Tetsuya Tsutsui. Ok. 200 stron.
  2. Ao no exorcist tom 2, Kazue Kato. Ok. 200 stron.
  3. Toradora tom 2, Takemiya Yuyuko. Ok. 200 stron.
Łącznie ok. 600 stron, dziennie około 20.

Co mogę powiedzieć. Jestem przeszczęśliwa, że w końcu skończyła Wieżę Jaskółki - pomimo że bardzo lubię Wiedźmina, męczyłam tę książkę przez jakieś trzy miesiące. Niesamowita zmiana nastawienia do serii Ziemiańskiego była niezłym zaskoczeniem, okazała się być dużo lepsza od poprzedniczki. Żyć nie umierać, same dobre książki przeczytałam w grudniu. Mangi zresztą też.

Pastelraven:


książki:

  1. Intruz, Stephenie Meyer, 560 stron.
  2. Tajemnicza historia w Styles, Agatha Christie, 208 stron.
Łącznie 768 stron, dziennie około 25.

mangi:

  1. Attack on Titan tom 4, Isayama Hajime, ok. 200 stron.
  2. Attack on Titan tom 5, Isayama Hajime, ok. 200 stron.
  3. Attack on Titan tom 6, Isayama Hajime, ok. 200 stron.
  4. Attack on Titan tom 7, Isayama Hajime, ok. 200 stron.
  5. Attack on Titan tom 8, Isayama Hajime, ok. 200 stron.
  6. Attack on Titan tom 9, Isayama Hajime, ok. 200 stron.
  7. Pandora Hearts tom 8, Jun Mochizuki, ok. 200 stron.
  8. Doubt tom 1, Yoshiki Tonogai, 212 stron.
  9. Doubt tom 2, Yoshiki Tonogai, 194 strony.
  10. Doubt tom 3, Yoshiki Tonogai, 194 strony.
  11. Doubt tom 4, Yoshiki Tonogai, 256 stron.
  12. Liberty Liberty!, Hinako Takanaga, ok. 200 stron.
  13. Kuroshitsuji tom 14, Yana Toboso, 178 stron.
  14. DOGS: Bullets and Carnage tom 4, Shirow Miwa, 198 stron.
  15. Lovers Doll, Mishima Kazuhiko, ok. 200 stron.
Łącznie 3032 stron, dziennie około 98.




poniedziałek, 30 grudnia 2013

16) Toradora #1, #2. Yuyuko Takemiya, Zakkyo, Yasu

od lewej: Taiga, Ryuuji, Minori i Kitamura
"Toradora!" jest o tyle niezwykła, że ma aż trzech twórców, kolejno od scenariusza, ilustracji i projektów postaci, przy czym pan od scenariusza (Yuyuko Takemiya) jest jej głównym autorem. Na tym niezwykłość mangi mogłaby się skończyć, a ja mogłabym obrzucić ją błotem i stwierdzić, że to już było. Fakt faktem, większość licealnych komedii romantycznych ma bardzo podobną fabułę, a szanse na zauważenie mają tylko te z ciekawymi postaciami, albo te z nowatorskimi pomysłami. Ja jednak jestem zmuszona zostawić błoto w spokoju, bo Toradora spełnia moje oczekiwania w obydwu polach. Czyli jest bardzo dobrze.

A więc zacznijmy od początku. O czym właściwie to jest? O perypetiach miłosnych Ryuuji'ego Taksau oraz Taigi Aisaki. Ale nie, nie myślcie sobie. Tym razem chodzi o nie jeden, lecz dwa związki - pomiędzy Ryuujim a Minori oraz Taigą a Kitamurą. Czyli paring RyuujixTaiga nie ma szans? A kto wie..

Takasu ma wzrok seryjnego mordercy, serce baranka i przyjaciela imieniem Yusaku Kitamura. Zakochana w tymże Aisaka wygląda jak niziutki aniołek, ale każdy kto przebywał z nią w jednym pomieszczeniu może zaświadczyć, że to prawdziwy tygrys. A do tego przyjaźni się z Minori, obiektem westchnień Takasu. Po pewnym zabawnym incydencie znajdują wspólny cel - pomóc sobie w zdobyciu chłopaka/dziewczyny marzeń. I tak zaczyna się ich wspólna przygoda. Nie zabraknie w niej prób okaleczenia piłką do koszykówki, wyżywaniu się na słupie telefonicznym oraz walk z półłysymi papugami. Będzie ciekawie, to pewne.

Kreska jest bardzo ładna, może tła nie są rysowane z największą dokładnością (szczerze mówiąc są potraktowane trochę po łebkach), ale postacie to rekompensują. Strona graficzna jest tu o wiele lepsza niż w anime, zdecydowanie polecam zapoznać się najpierw z pierwowzorem. Po przeczytaniu dwóch tomików oraz obejrzeniu paru odcinków anime muszę przyznać, że wersja animowana nie zachowała do końca klimatu tej serii. Manga jest zabawniejsza i trochę bardziej sympatyczna, a postacie żywsze (szczególnie Minori, jest w niej za mało spontaniczności). Ale nie zrozumcie mnie źle, to nie jest też tak, że anime jest niefajne. Po prostu nie aż tak dobre jak manga.

Powróćmy jeszcze na chwilę do bohaterów. Pamiętacie jak pisałam, że Ryuuji Takasu ma oczy seryjnego mordercy? Cóż, na pewno nie jest to najbardziej przydatna w życiu rzecz, jaką mógł pozostawić po sobie jego ojciec. Niestety nie da się tego zakryć grzywką (była taka próba), więc Takasu musi z tym żyć. A to stwarza parę żenujących (a na dłuższą metę męczących) problemów, jak na przykład dobrowolne oddawanie swoich portfelów przez innych uczniów, byle tylko ich nie bił, czego i tak by nie zrobił. Całe szczęście jest kilka osób, które są pozbawione głupich uprzedzeń. Wśród nich jest najlepszy przyjaciel głównego bohatera, Yusaku Kitamura. Przez to, że jest on przewodniczącym samorządu szkolnego, daje to możliwości do częstego spotykania się z Minori, także członkinią tegoż. A stąd już tylko krok do Tyci Tygrysa, Taigi Aisaki. Wszystko ładnie się zazębia i tworzy się śliczny, licealny kwadrat. Nie należy też zapominać o innych, raczej drugoplanowych postaciach, których przykładem może być matka głównego bohatera. Yasuko pracuje pracuje w nocnym klubie i składa ubrania w gwiazdki. Tyle wystarczy?

Wydawnictwo Studio JG serwuje nam śliczne wydanie. Jak ja nienawidzę tych śliskich obwolut! Są paskudne, a pod światło paskudnie się błyszczą. Tutaj jest ona taka neutralna (mam nadzieję, że mnie zrozumiecie) i strasznie przyjemna w dotyku, a kółeczka (te z tytułem mangi), nazwiska autorów i numer tomu są potraktowane śliskim, błyszczącym pod światło czymś. W sumie to wszystko składa się na po prostu przepiękne wydanie, warte swoje ceny. Do tej pory wyszły tylko dwa tomy, ale można zamówić prenumeratę na jeszcze trzy, więc możemy spodziewać się trochę dłuższego dzieła. Ja na pewno będę śledzić ten tytuł i bardzo go wam polecam. Zabawny, trochę życiowy, bardzo sympatyczny. Czego chcieć więcej?

niedziela, 1 grudnia 2013

Podsumowanie miesiąca. Listopad 2013

Ani się nie obejrzałyśmy, a już minął listopad. Wy też tak macie, że im zimniej, tym bardziej chciałybyście nie wychodzić z łóżka i czytać, czytać, czytać?

Bea:
książki:
  1. Alchemik, Michael Scott. 320 stron.
  2. Tańcz, tańcz, tańcz, Haruki Murakami. 536 stron.
  3. Pod kopułą, Stephen King. 928 stron.
  4. Morderstwo w Orient Expressie, Agata Christie. 264 strony.
Łącznie 2048 stron, w zaokrągleniu 68 stron dziennie. Wypadam gorzej niż w zeszłym miesiącu, ale chyba nie jest tak źle. O mangach nawet nie wspominam - nie przeczytałam ani jednej!

Pastelraven:
książki:
  1. GONE Faza piąta: Ciemność, Michael Grant 464 strony.
  2. Książę Mgły, Carlos Ruiz Zafón, 222 strony.
  3. Balladyna, Juliusz Słowacki, 153 strony.
  4. Koralina, Neil Gaiman, 160 stron.
  5. Czarna bezgwiezdna noc, Stephen King, 488 stron.
Łącznie 1487 stron, czyli około 49 dziennie.

mangi:
  1. DOGS: Stray dogs howling in the dark, Shirow Miwa, 222 strony.
  2. DOGS: Bullets & Carnage tom 1, Shirow Miwa, 206 stron.
  3. DOGS: Bullets & Carnage tom 2, Shirow Miwa, 190 stron.
  4. DOGS: Bullets & Carnage tom 3, Shirow Miwa, 194 strony.
  5. Crimson Shell, Jun Mochizuki, 224 strony.
  6. Attack on Titan tom 1, Isayama Hajime, ok. 200 stron.
  7. Attack on Titan tom 2, Isayama Hajime, ok 200 stron.
  8. Attack on Titan tom 3, Isayama Hajime, ok 200 stron.
Łącznie 1636 stron, dziennie około 54.

czwartek, 21 listopada 2013

11) "Pod kopułą" Stephen King

Kocham Stephena Kinga i jego gawędziarski, łatwo rozpoznawalny styl. Nie trafiłam jeszcze na autora, który umiałby w ten sposób pisać i myślę że nieprędko trafię. Jestem w trakcie "zaliczania" jego kolejnych dzieł - a tutaj nie mogło zabraknąć też "Pod kopułą", radośnie wychwalane tomiszcze przez moich znajomych. Takie bydle! Dziewięćset stron żywego papieru. Mimo że lektura zajęła mi spory kawałek czasu, bo nie należę do szybkoczytających, to jestem niesamowicie usatysfakcjonowana. Po raz kolejny poprzeczka została zawieszona jeszcze wyżej. Oprócz samego tekstu, zostaliśmy zaopatrzeni w mapkę miasta i spis ważniejszych mieszkańców, który przyda wam się tylko na początku, później wszystko będzie proste i klarowne :)

Pewnego pięknego, jesiennego dnia mieszkańcy małego miasteczka w stanie Maine, Chester's Mill, zostają odcięci od reszty świata niewidzialnym polem siłowym. Pociąga to za sobą konsekwencje: pod kopułą nie wieje wiatr, nie pada deszcz, a powietrze jest coraz cieplejsze. Nikt nie wie, co może być tego przyczyną. Rząd jest bezradny, a ludzie czują się pozostawieni sami sobie. Przewodzi nimi Duży Jim Rennie - miejscowy polityk, zastępca przewodniczącego rady miejskiej. Uwielbia on władzę i nie cofnie się przed niczym, żeby ją zachować. Parę dni przed powstaniem klosza Dale Barbara (dla przyjaciół Barbie), weteran wojny w Iraku i przejezdny kucharz, wdał się w bójkę z jego synem. Teraz Prezydent Stanów Zjednoczonych wyznacza go na przywódcę, dopóki kryzys nie ustanie. Duży Jim nie zamierza ustąpić, tym bardziej, że żona komendanta policji, stojąca po stronie Barbiego, zna jego tajemnice..

Na początku byłam trochę zdziwiona tym, że pisarz tak wyraźnie rozrysował granice dobra i zła i podzielił bohaterów na stojących po tych dwóch stronach. W miarę czytania coraz bardziej ten pomysł przypadał mi do gustu i mogę powiedzieć, że "Pod Kopułą" jest w sumie bardzo podobne do "Władcy Pierścieni", gdzie taki podział nikomu nie przeszkadzał - i tutaj także nie przeszkadza. Wykorzystanie tego popularnego szablonu wyszło książce na dobre. Można kibicować dobrym bohaterom i złorzeczyć tym drugim, jednocześnie nie mając wrażenia, że to już gdzieś było. Brawo, bo to niełatwe.

Po raz kolejny porównując, Stephen King rozsmakował się w zabijaniu swoich postaci niemal tak, jak George R. R. Martin. Bez litości, nie mając na uwadze, że czytelnik bardzo się zżył i będzie mu smutno. A nawet jeśli nie miał czasu, żeby się zżyć, to tak mu ich przybliży, że i tak będzie smutno - przed uśmierceniem konkretnego bohatera sadystycznie przedstawi nam jego rodzinę, hobby, charakter. Po kolei ściąga ich z literackiej szachownicy, mając jednak na uwadze - chwała bogu! - ich rangę. Nie zdradzę zbyt wiele mówiąc, że pionki zawsze idą na pierwszy ogień. W walce o wygraną także wiele ważniejszych figur pójdzie na stracenie. Tylko które?

Sprawa polityki wewnątrz klosza wywołuje moje zastanowienie. Policja nie zachowuje się tak jak powinna, a mimo to Rennie nadal ma poparcie. Oczywiście, jest tylko zastępcą przewodniczącego, ale wszyscy wiedzą, że on pociąga tutaj za sznurki. Steruje miastem i jednocześnie nie ponosi za to odpowiedzialności, która spada na teorytycznego burmistrza, Andyego Sandersa. Wszyscy wokoło jedzą Dużemu Jimowi z ręki, a on sam otacza się coraz większymi kretynami, którymi łatwiej manipulować. W ten sposób jest nie tylko przewodniczącym miasta, ale też głównym komendantem policji. Nikt tak na prawdę nie wie, jakie bogactwa skrywają jego konta bankowe, firmy i sejfy.. wszystko zarobione oczywiście w nielegalny sposób.

Książka przedstawia nam delikatnie przekolorowaną wizję ludzi odciętych od społeczeństwa i zamkniętych we własnej, wspólnej samotni. Ukazuje nam, jak szybko są gotowi stracić nadzieję. Gdybym wierzyła w apokalipsy zombie i inne tego typu nierzeczywiste bzdury, powiedziałabym, że to lektura obowiązkowa, żeby nie powielać tych samych błędów. Tymczasem jak najbardziej zachęcam do przeczytania. Niech was ilość stron nie zmyli, książkę czyta się bardzo szybko, akcja toczy się nie inaczej i co chwilę coś się dzieje. Bardzo, bardzo polecam! :)

czwartek, 7 listopada 2013

8) "Alchemik" Michael Scott

Pociąga mnie wszystko, co magiczne i niepojęte. Nic więc dziwnego, że magnetycznie przylepiłam się do "Alchemika" i musiałam poznać jego treść. Od strony graficznej książka jest stylizowana na starą księgę, ma nawet "wypalone" tuszem brzegi kartek. Robi to całkiem miłe wrażenie. Patrząc jednak od tej ważniejszej strony.. no, rozczarowałam się.

Nicholas Flamel, genialny alchemik żyje. Od setek lat razem z żoną jest powiernikiem Księgi Maga Abrahama, spisaną przez tegoż i zawierającą między innymi sekret wiecznego życia. W niepowołanych rękach może doprowadzić do Armageddonu. Starożytni bogowie i ludzie próbują przywrócić sobie władzę, tak jak miało to miejsce przed wieloma latami. W to wszystko zostają wplątani Josh i Sophie, bliźniaki, o których jest mowa w Księdze. Jeden jest nadzieją ludzkości, drugi jego zgubą. Kto jest kim i czy na prawdę chodzi właśnie o nich?

Ogólnie alchemicy są bardzo rzadko spotykanym tematem, a kiedy się już pojawiają, to ma się wysokie oczekiwania. Jestem kompletnie zawiedziona. Fabuła to taka słaba fantasy przygodówka. Masz dwie strony konfliktu, jedna jest dobra a druga zła, ta - wskazanie ręką - osoba da ci kij, tylko ją znajdź, i wal w złą stronę. To, że bliźniaki są jedyną, podkreślenie, jedyną nadzieją całego rodzaju ludzkiego też niezbyt się wybija. Całe wydarzenia pierwszego tomu zajmują dwa dni. Nieźle, nie? Nie chcę wam za bardzo zdradzać, co się wydarzy, ale ogromna bitwa, spotkanie paru Przedwiecznych i budzenie uśpionych mocy mogło zostać bardziej rozciągnięte w czasie.

Szybki powrót do wspomnianego alchemika. W książce został przedstawiony jako uroczy właściciel księgarni. Serio, oprócz tego nie da się nic o nim powiedzieć. Jest miły, uprzejmy, a kiedy sytuacja tego wymaga zachowuje zimną krew. Jego żona Perenelle też jest "blada", co prawda świetna czarodziejka, ale nie jest postacią, która zapada w pamięć. Josh, Scathy, Sophie. Wszyscy są uderzająco szablonowi. Wiekowa bogini silna, młoda i piękna, młodszy braciszek trochę głupi, a Sophie mądra choć niedoświadczona. Druga Perry, tylko o siedemset lat młodsza. Od rodziców-archeologów bliźnięta wiedzą wszystko o historii. Kto by pomyślał, że tak bardzo im się to przyda.. Wiele sytuacji było zabawnie naciąganych. Szczytem było "ukrywanie" się pod przybranym nazwiskiem Nick Fleming. Szpiedzy i wrogowie przejdą obok tego obojętnie, na pewno :)

"Alchemik" jest książką dla młodzieży i nie będę na siłę oceniała jej według bardziej wymagających skali. Ale pewne kryteria musi spełniać, żeby nie była książką dla dzieci. Niewymagający czytelnik na pewno doceni sam motyw. Prawda jest jednak taka, że tej wyczekiwanej przeze mnie alchemii jest tyle co na lekarstwo, temat został całkowicie przesłonięty magią. Plusem jest tutaj na pewno przedstawienie Przedwiecznych. Gdyby ktoś opowiedziałby mi ich historię, nawet byłabym w stanie w nią uwierzyć. Gatunek, który znajdował się i rządził ziemią na długo przed ludźmi, a później przez nich czczony w różnych religiach i formie, a tej samej rzeczywistej osobie. Lecąc trochę dalej tym tropem, słyszeliście o istnieniu dzikołaków? Ludzie zamieniają się w dziki i odwrotnie. Całkiem niezłe, na pewno oryginalne. Fiu fiu, przyznać mi się - pomyślelibyście o wprowadzeniu do swojej powieści takiego czegoś? Szczere oklaski w stronę Michaela Scotta. Z zaciekawieniem przeczytam dalsze części.

Trudno mi ocenić, czy ją wam polecam. Dla wypróbowania autora i wyrobienia sobie własnego zdania jak najbardziej. Było parę fajnych momentów, było parę złych, ale to te drugie jednak przeważały. Czas poświęcony książce nie był stracony, ale zdecydowanie mógł być lepiej spożytkowany przy lepszej książce. Nie jest wyjątkowo paskudna i nie jest genialna.. powiedziałabym, że znika w odmętach pamięci. Odpływa i zostawia miejsce na kolejną.